wtorek, 5 listopada 2013

Zderzacz hadronów

Polska
Joanna Sugden "The Times"
"Wielki Zderzacz Hadronów (LHC) - aparat do zderzania atomów wybudowany pod Alpami - wywołał na świecie poruszenie większe niż cząstki fizyczne, które już 10 września będą z kosmiczną prędkością uderzać o siebie w jego w tunelu o obwodzie 27 km.
Przeciwnicy eksperymentu uważają, że ogromna energia tych zderzeń doprowadzi do powstania czarnej dziury, która pochłonie całą planetę. Na tym nie koniec. W czasie igraszek z cząstkami mniejszymi od atomów mogą powstać tzw. osobliwości kwantowe, które zamienią Ziemię w dymiącą kupę tzw. materii dziwnej."
No i co? No i nic. Wszystko się toczy dalej i jakoś trzeba sobie z tym radzić. Mimo absurdalności sytuacji w jakiej się znajdujemy, żyjemy i mimo bezradności, braku doświadczenia, niepowtarzalności i powtarzalności, spójności i niespójności, niewiedzy, zdumienia, przerażenia, trzeba z tym coś robić. No bo nie da się nie robić nic. Nawet zabić się to już nie jest nic. Nie ma wyjścia. Nawet nie robić nic, to już coś. Reakcja albo brak reakcji. Cokolwiek. A w ogóle to jest jakaś inna materia niż dziwna? Ja przecież jestem zanurzona w materii dziwnej po ostatni włosek na czubku głowy. Wciąż trafiam na dziwną materię i nie mam pojęcia, co z nią robić. Jak sobie radzić, jak kształtować, może zjeść, a może rzeźbić. Ja, ty, wszyscy są z dziwnej materii. A między nami związki dziwnych cząstek, zderzenia dziwnych atomów, chemia dziwnej materii. I rozpad połowiczny zaledwie, który trwa miliardy ziemskich lat. Uwaga: pierwiastki promieniotwórcze po zderzeniu rozpadają się powoli, a z ich energii może urodzić się czarna dziura, która pochłonie całą planetę lub dymiąca kupa materii dziwnej. Osobliwość kwantowa. To chyba o tobie. Cudowny i rozpaczliwy kosmiczny absurd. Stoję z usty zdumionymi i nic nie odpluwam. Zaschło mi w gardle.

sobota, 19 października 2013

Pszczoły i cielaki

Intensywność tych doznań jest porywająca. Myśliwska ambona po wysokiej drabinie, z której można by się odbić i pofrunąć, z ławeczką poznaczoną przez ptaki. Lekko spłowiały, mglisty horyzont i wierzbowe trzęsawisko oznaczające bliskość rzeki. Tak dawno nie biegłam w trawie po kolana. Maki, chabry i kąkole, które tak rzadko widuję. Koń zaciekawiony. Zapomniałam, jaka to radość. Małe świnki przestraszone tupnięciem dwunastoletniego chłopca. I ślina cielaka o łaciatym nosie na rękach, i łagodny ruch jego pyska podającego się pieszczotom. Sierść na policzkach i pod brodą, bo takiego dotyku chciał. Plastry miodu wygrzane na słońcu, o zapachu wyczuwalnym tylko wtedy, gdy wtulić w nie nos i wciągnąć całe życie, z pyłkiem i krzątającymi się systemowo pszczołami. Choć trutnie na straty. Larwy szczelnie zapieczętowane. I kiedyś robotnice, małe różowe kropki. Metalowa puszka z dymem, który pszczoły uspokaja. Dwa bocianie gniazda z ich gospodarzami i kamyczki w asfalcie świszczące pod podeszwami sandałów. I cmentarz malutki na trawie. I pokój babci i dziadka na piętrze, do którego chodziło się po błogosławieństwo... Zakwitająca lipa. Truskawki, na które rzuciliśmy się, jak na lato. Czerwcowe słońce. Chcę pamiętać ten dzień też wtedy, gdy odejdzie nadzwyczajna ostrość widzenia. Teraz chłonę każdą komórką nieprzewidzianą radość.

czwartek, 17 października 2013

Czerwono-żółto



Jesień płacząca niczym młoda wdowa
W czarnej sukience, serca otumania
Rozpamiętując szorstkie, męskie słowa
Szlochać i żalić się, i płakać nie przestanie


I będzie tak dopóki cichy śnieg
Nie spadnie na jej smutek i zmęczenie
Czy warto życie oddać za to, by
Zapomnieć ból i dzikie upojenie?


A. Achmatowa, 15. września 1921, tłum. K. Chmiel 2013

wtorek, 8 października 2013

Bieda

Myśleliśmy o sobie: nędzarze
Potem traciliśmy wszystko po kolei
Tak, że każdy dzień stawał się
Wspominaniem
Wtedy zaczęliśmy układać pieśni
O wielkiej bożej hojności
I utraconym bogactwie

A. Achmatowa 1915/tłum. K.Chmiel 02.10.2013

środa, 2 października 2013

Skąd się bierze melancholia

***
Piórnik stukał w tornistrze, i książki,
Kiedy biegłam do domu ze szkoły.
Nie zapomną lipowe gałązki
Spotkań z tobą - chłopczykiem wesołym.
Potem stałeś się dumnym łabędziem
Zniknął szary, bezbronny kaczorek.
Odtąd moje życie szaro przędzie
Pani Smutek. I gardło mam chore.

A. Achmatowa 1912/tłum. K. Chmiel 02.10.2013

Н.Г.<умилеву>

В ремешках пенал и книги были, 
Возвращалась я домой из школы. 
Эти липы, верно, не забыли 
Нашей встречи, мальчик мой веселый.
Только, ставши лебедем надменным, 
Изменился серый лебеденок.
А на жизнь мою лучом нетленным
Грусть легла, и голос мой незвонок.

1912. Царское Село

piątek, 20 września 2013

Spokój


Postój w lesie, czasie, leśmianie. Takie leśne śmianie. Pająki myślą tam nielinearnie. Myślą Leśmianem chyba, skubane. Złachmaniałe skrzą się? Skrzą, skrzą... Piszą światła wielkiego miasta, piszą mapę życia. Wybór goni wybór. Dokąd prowadzi ta linia? A ta? A ta? Los. Los to los, zawsze coś się wylosuje w losowaniu losowo. Co by się nie działo, pająk uprzędzie swoje. Można się przyglądać lub nie. Pająkowi publiczność jest całkowicie obojętna. Pająk sobie poradzi. Nie na przekór, nie pod prąd, choć i nie z prądem. Prądy, podobnie jak publiczność, również nie mają tu nic do rzeczy. Pająk przędzie.

wtorek, 10 września 2013

Przechodzień


Jak ja kiedyś, smętnie kroczysz
Wzrokiem straszysz kalosze
Też wbijałam w ziemię oczy!
Stań choć na chwilę, proszę!

Kwiatków parę mi nazrywaj
Spójrz pomimo wady wzroku,
Że wołali mnie Marina,
I w którym zmarłam roku.

Nie bój się, że będę straszyć
I zapomnij, że to grób
Sama często poniewczasie
Śmiałam się za głośno ciut!

I głupio się rumieniłam
I włosy mi się kręciły…
Przecież ja też kiedyś byłam!
Proszę, stań choć na chwilę!

Może czas jakiś odpoczniesz?
Spróbuj dzikiego szczawiu
Gdzie znajdziesz jagody słodsze
Niż na cmentarnej trawie?

Głowy nie zwieszaj tak nisko
Jak pijany po balu
Pomyśl o mnie beztrosko
I zapomnij bez żalu.

Oświetla cię promień sielski!
Lśnisz cały w złotym pyle...
Słyszysz mój głos przyjacielski?
Co z tego, że w mogile…
Marina Cwietajewa, 3 maja 1913, Koktebel/10 września 2013 (sto lat!!)

ПРОХОЖИЙ

Идешь, на меня похожий,
Глаза устремляя вниз.
Я их опускала — тоже!
Прохожий, остановись!

Прочти — слепоты куриной
И маков набрав букет,
Что звали меня Мариной,
И сколько мне было лет.

Не думай, что здесь — могила,
Что я появлюсь, грозя...
Я слишком сама любила
Смеяться, когда нельзя!

И кровь приливала к коже,
И кудри мои вились...
Я тоже была, прохожий!
Прохожий, остановись!

Сорви себе стебель дикий
И ягоду ему вслед,—
Кладбищенской земляники
Крупнее и слаще нет.

Но только не стой угрюмо,
Главу опустив на грудь,
Легко обо мне подумай,
Легко обо мне забудь.

Как луч тебя освещает!
Ты весь в золотой пыли...
И пусть тебя не смущает
Мой голос из-под земли.
3 мая 1913, Коктебель


niedziela, 1 września 2013

Ogień

Zimno się robi. Przyda się trochę ognia. Zanim zmieni się w popiół. Niech tańczy. Niech maluje obrazy, hipnotyzuje, przyciąga. Czasem błyska w nim światełko podobne do tego spod słonecznego splotu. Iskra radości. Chronię ją i podsycam. Bez niej jestem manekinem. Gapić się w ogień. Godzinami. Do świtu. 

















środa, 21 sierpnia 2013

Głód

Ra ujął ją swoimi smukłymi palcami i zastygł na chwilę, kontemplując szczelinę. Lekko nacisnął. Skorupka pękła. Rozdzielił połówki. Nareszcie! Zawartość, jak się spodziewał, była nieodparcie miękka, a zapach, który uniósł się z wnętrza, nie pozwolił myśleć o niczym innym. Między palce ściekał lepki sok. Na wnętrze, które absorbowało wszystkie jego zmysły, spłynęła łza. Rozlała się po delikatnej powierzchni dodając jej blasku. Ra drżał. Pragnąłby jednym oddechem wchłonąć słodki środek. Tyle dni szukał. Wiedział jednak doskonale, że jeśli ulegnie sam sobie, nie przeżyje. Zbliżył więc ją do ust. Intensywny zapach oddzielił go od reszty świata. Spił swoją łzę wraz z odrobiną soku starając się jednocześnie objąć językiem jak największą połać i wyssać nieco jędrności. Na tyle mógł sobie pozwolić. Czekała go długa droga. Zatem niemalże czule połączył połówki skorupki, całość owinął i ukrył w najgłębszym zakamarku, po czym puścił się pędem do celu. 

Ok(n)o

Spójrz prosto w okno.


piątek, 16 sierpnia 2013

Indolencja

Może nawet nie ma takiego slowa. Czy raczej dotychczas nie było. Ale MadMaria nie zawsze umie nazwać swój stan. Tego dnia nie umiała.







czwartek, 15 sierpnia 2013

Luna

MadMaria udała się śladem długich cieni do Luny, powierniczki westchnień. Luna, odwieczna przyjaciółka cierpiących sama wreszcie stała się westchnieniem. Jego cichy śpiew toczy się po taflach wód. Jest słyszalny, ale tylko dla tych, którzy mają odwagę spojrzeć w toń i zmierzyć się z własnym odbiciem. Kto słyszy ten śpiew na zawsze traci. Traci obojętność. Na zawsze pozostaje poruszony. MadMaria usłyszała.