poniedziałek, 22 lipca 2013

Dom Madmarii

W domu Madmarii rządzą strzygi. Madmaria nie wie, skąd się wzięły, kiedy się pojawiły i zdążyły rozpanoszyć przejmując właściwie kontrolę nad całą willą wraz z ciemną piwnicą i strychem, gdzie właściwie było pusto, z wyjątkiem kilku kartonów z książkami. Na strych od czasu do czasu, przez samodzielnie wybite dziury wpadały ptaki. A że nie miał ich kto stamtąd wypuścić, ginęły tam w męczarniach. Strzygom to jednak niespecjalnie przeszkadzało. Zajęły bezczelnie salon, przejęły we władanie kuchnię i wszystkie sypialnie oraz obie łazienki. Zanim Madmaria się zorientowała, opętały ją bez reszty. Za pomocą im tylko znanych sztuczek przejęły kontrolę również nad nią. Opanowały jej umysł, a dla ciała nie pozostawiły ani kwadratowego centymetra swobody. Zyskały wpływ na każdy jej najdrobniejszy ruch. Każde drgnienie mięśnia podporządkowały swojej woli i swoim potrzebom. Madmaria poddała się im jak marionetka, ponieważ nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, a kiedy zaczęło docierać do jej świadomości, że utraciła wolność w swojej własnej, ukochanej willi, w której mieszkała tyle lat, w willi, która pamiętała jej mamę i tatę, jej białą sukienkę z koronką, granatowe lakierki z kokardką i czarne loki ułożone z wielką starannością przez delikatne ręce mamy... kiedy zrozumiała, że dzieję się coś niedobrego, nie miała pojęcia, jak z tym walczyć. Była bezradna wobec tych zaborczych istot. Problem był o tyle poważny, że strzygi nie tylko korzystały z usług Madmarii w zakresie prac gospodarstwa domowego. Kiedy Madmaria nie wypełniała ich poleceń tak gorliwie, jak tego oczekiwały, karały ją kwarantanną. Polegała ona na zamknięciu w wilgotnej piwnicy pełnej wiekowych słojów, których zawartości Madmaria z całych sił próbowała się nie domyślić. Najgorsze było to, że od czasu do czasu potrzebowały odrobiny jej krwi. Nie, nie wysysały z niej życia. Traktowały ją raczej jak jakiś zasobnik, z którego można pobrać dawkę dopalacza w razie kaprysu. Gryzły więc ją boleśnie, pozostawiając małe, trudno gojące się ranki. Oczywiście, że Madmaria chciała uciekać, ale po pierwsze, strzygi nieźle jej pilnowały, po drugie - z powodu niebywałej aktywności strzyg była dość słaba i wreszcie po trzecie - niespecjalnie miała dokąd. A przynajmniej tak to widziała. Czuła, że jest w sytuacji bez wyjścia. Jedyne chwile wytchnienia następowały, gdy strzygi, syte i znudzone, postanawiały gnać w przestworza. Lubiły pędzić przez nieskończoną przestrzeń na złamanie karku i chętnie od czasu do czasu oddawały się tej rozrywce. Kiedy wracały, były zmęczone i twardo zasypiały, dbając jednak o odcięcie potencjalnych dróg ucieczki Madmarii. Jej życie ze strzygami było niczym niezawinioną męką rzutującą i na ducha, i na ciało, niegdyś zachwycająco piękne, teraz wychudłe i pożółkłe. Z jej czarnych loków pozostały tłuste strączki. Oczy z zielonych stały się wodniste, piękne dłonie o długich palcach pianistki wyschły. Jednak w życiu Madmarii naznaczonym obecnością strzyg pojawił się pewnego razu jaśniejszy punkt. Podczas kolejnej eskapady Madmaria próbując zregenerować siły dotarła do niewielkiego pokoiku w wieżyczce. Pokoik był kiedyś może piękny, teraz jednak stało w nim tylko sfatygowane biurko i trzeszczące krzesełko. Tym, co przypominało o dawnej świetności  pomieszczenia było okno. Trójskrzydłowe w okrągłej ścianie wieżyczki, w ramie z jakiegoś egzotycznego drewna, zdrowej mimo upływu lat, wypełnionej kryształową szybą o brzegach fasetowanych jak szlachetny kamień. Te załamane powierzchnie sprawiały, że świecące z boku zachodzące słońce rzucało barwne refleksy, które wolno przesuwały się ku zmierzchowi. Tym sposobem szara godzina w pokoiku z oknem na trzy strony świata stawała się godziną tęczową. Madmaria ostrożnie siadła na zdewastowanym krzesełku. Zawiesiła odrętwiały wzrok na kolorowych plamach. Poczuła coś w rodzaju ulgi. Powoli zaczęło nadchodzić ukojenie. Zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz