


Intensywność tych doznań jest porywająca. Myśliwska ambona po wysokiej drabinie, z której można by się odbić i pofrunąć, z ławeczką poznaczoną przez ptaki. Lekko spłowiały, mglisty horyzont i wierzbowe trzęsawisko oznaczające bliskość rzeki. Tak dawno nie biegłam w trawie po kolana. Maki, chabry i kąkole, które tak rzadko widuję. Koń zaciekawiony. Zapomniałam, jaka to radość. Małe świnki przestraszone tupnięciem dwunastoletniego chłopca. I ślina cielaka o łaciatym nosie na rękach, i łagodny ruch jego pyska podającego się pieszczotom. Sierść na policzkach i pod brodą, bo takiego dotyku chciał. Plastry miodu wygrzane na słońcu, o zapachu wyczuwalnym tylko wtedy, gdy wtulić w nie nos i wciągnąć całe życie, z pyłkiem i krzątającymi się systemowo pszczołami. Choć trutnie na straty. Larwy szczelnie zapieczętowane. I kiedyś robotnice, małe różowe kropki. Metalowa puszka z dymem, który pszczoły uspokaja. Dwa bocianie gniazda z ich gospodarzami i kamyczki w asfalcie świszczące pod podeszwami sandałów. I cmentarz malutki na trawie. I pokój babci i dziadka na piętrze, do którego chodziło się po błogosławieństwo... Zakwitająca lipa. Truskawki, na które rzuciliśmy się, jak na lato. Czerwcowe słońce. Chcę pamiętać ten dzień też wtedy, gdy odejdzie nadzwyczajna ostrość widzenia. Teraz chłonę każdą komórką nieprzewidzianą radość.
Н.Г.<умилеву> В ремешках пенал и книги были, Возвращалась я домой из школы. Эти липы, верно, не забыли Нашей встречи, мальчик мой веселый. Только, ставши лебедем надменным, Изменился серый лебеденок. А на жизнь мою лучом нетленным Грусть легла, и голос мой незвонок. 1912. Царское Село
Jak ja kiedyś, smętnie kroczysz
|
Wzrokiem straszysz kalosze
|
Też wbijałam w ziemię oczy!
|
Stań choć na chwilę, proszę!
|
Kwiatków parę mi nazrywaj
|
Spójrz pomimo wady wzroku,
|
Że wołali mnie Marina,
|
I w którym zmarłam roku.
|
Nie bój się, że będę straszyć
|
I zapomnij, że to grób
|
Sama często poniewczasie
|
Śmiałam się za głośno ciut!
|
I głupio się rumieniłam
|
I włosy mi się kręciły…
|
Przecież ja też kiedyś byłam!
|
Proszę, stań choć na chwilę!
|
Może czas jakiś odpoczniesz?
|
Spróbuj dzikiego szczawiu
|
Gdzie znajdziesz jagody słodsze
|
Niż na cmentarnej trawie?
|
Głowy nie zwieszaj tak nisko
|
Jak pijany po balu
|
Pomyśl o mnie beztrosko
|
I zapomnij bez żalu.
|
Oświetla cię promień sielski!
|
Lśnisz cały w złotym pyle...
|
Słyszysz mój głos
przyjacielski?
|
Co z tego, że
w mogile…
|
Marina Cwietajewa, 3 maja 1913, Koktebel/10 września 2013 (sto lat!!)
|
ПРОХОЖИЙ
|
Идешь, на меня похожий,
|
Глаза устремляя вниз.
|
Я их опускала — тоже!
|
Прохожий, остановись!
|
Прочти — слепоты куриной
|
И маков набрав букет,
|
Что звали меня Мариной,
|
И сколько мне
было лет.
|
Не думай, что
здесь — могила,
|
Что я появлюсь, грозя...
|
Я слишком сама любила
|
Смеяться, когда нельзя!
|
И кровь приливала
к коже,
|
И кудри мои вились...
|
Я тоже была, прохожий!
|
Прохожий, остановись!
|
Сорви себе стебель дикий
|
И ягоду ему вслед,—
|
Кладбищенской земляники
|
Крупнее и слаще нет.
|
Но только не стой
угрюмо,
|
Главу опустив на грудь,
|
Легко обо мне подумай,
|
Легко обо мне забудь.
|
Как луч тебя освещает!
|
Ты весь в золотой
пыли...
|
— И пусть тебя не
смущает
|
Мой голос из-под земли.
|
3 мая 1913, Коктебель
|
Może nawet nie ma takiego slowa. Czy raczej dotychczas nie było. Ale MadMaria nie zawsze umie nazwać swój stan. Tego dnia nie umiała.
MadMaria udała się śladem długich cieni do Luny, powierniczki westchnień. Luna, odwieczna przyjaciółka cierpiących sama wreszcie stała się westchnieniem. Jego cichy śpiew toczy się po taflach wód. Jest słyszalny, ale tylko dla tych, którzy mają odwagę spojrzeć w toń i zmierzyć się z własnym odbiciem. Kto słyszy ten śpiew na zawsze traci. Traci obojętność. Na zawsze pozostaje poruszony. MadMaria usłyszała.