

Н.Г.<умилеву> В ремешках пенал и книги были, Возвращалась я домой из школы. Эти липы, верно, не забыли Нашей встречи, мальчик мой веселый. Только, ставши лебедем надменным, Изменился серый лебеденок. А на жизнь мою лучом нетленным Грусть легла, и голос мой незвонок. 1912. Царское Село
Jak ja kiedyś, smętnie kroczysz
|
Wzrokiem straszysz kalosze
|
Też wbijałam w ziemię oczy!
|
Stań choć na chwilę, proszę!
|
Kwiatków parę mi nazrywaj
|
Spójrz pomimo wady wzroku,
|
Że wołali mnie Marina,
|
I w którym zmarłam roku.
|
Nie bój się, że będę straszyć
|
I zapomnij, że to grób
|
Sama często poniewczasie
|
Śmiałam się za głośno ciut!
|
I głupio się rumieniłam
|
I włosy mi się kręciły…
|
Przecież ja też kiedyś byłam!
|
Proszę, stań choć na chwilę!
|
Może czas jakiś odpoczniesz?
|
Spróbuj dzikiego szczawiu
|
Gdzie znajdziesz jagody słodsze
|
Niż na cmentarnej trawie?
|
Głowy nie zwieszaj tak nisko
|
Jak pijany po balu
|
Pomyśl o mnie beztrosko
|
I zapomnij bez żalu.
|
Oświetla cię promień sielski!
|
Lśnisz cały w złotym pyle...
|
Słyszysz mój głos
przyjacielski?
|
Co z tego, że
w mogile…
|
Marina Cwietajewa, 3 maja 1913, Koktebel/10 września 2013 (sto lat!!)
|
ПРОХОЖИЙ
|
Идешь, на меня похожий,
|
Глаза устремляя вниз.
|
Я их опускала — тоже!
|
Прохожий, остановись!
|
Прочти — слепоты куриной
|
И маков набрав букет,
|
Что звали меня Мариной,
|
И сколько мне
было лет.
|
Не думай, что
здесь — могила,
|
Что я появлюсь, грозя...
|
Я слишком сама любила
|
Смеяться, когда нельзя!
|
И кровь приливала
к коже,
|
И кудри мои вились...
|
Я тоже была, прохожий!
|
Прохожий, остановись!
|
Сорви себе стебель дикий
|
И ягоду ему вслед,—
|
Кладбищенской земляники
|
Крупнее и слаще нет.
|
Но только не стой
угрюмо,
|
Главу опустив на грудь,
|
Легко обо мне подумай,
|
Легко обо мне забудь.
|
Как луч тебя освещает!
|
Ты весь в золотой
пыли...
|
— И пусть тебя не
смущает
|
Мой голос из-под земли.
|
3 мая 1913, Коктебель
|
Może nawet nie ma takiego slowa. Czy raczej dotychczas nie było. Ale MadMaria nie zawsze umie nazwać swój stan. Tego dnia nie umiała.
MadMaria udała się śladem długich cieni do Luny, powierniczki westchnień. Luna, odwieczna przyjaciółka cierpiących sama wreszcie stała się westchnieniem. Jego cichy śpiew toczy się po taflach wód. Jest słyszalny, ale tylko dla tych, którzy mają odwagę spojrzeć w toń i zmierzyć się z własnym odbiciem. Kto słyszy ten śpiew na zawsze traci. Traci obojętność. Na zawsze pozostaje poruszony. MadMaria usłyszała.